Był czas, kiedy jego nazwisko kojarzyło się z seansami spirytystycznymi, ciemnymi rytuałami i radykalnym odejściem od Kościoła. Dziś to samo nazwisko znajduje się na liście świętych, a jego sanktuarium w Pompejach odwiedzają miliony. Jak to możliwe, że człowiek tak głęboko zanurzony w okultyzmie stał się jednym z największych propagatorów Różańca i gorliwych świeckich apostołów Kościoła?
Pogrążanie się w mroku
Reklama
Bartolo Longo urodził się 10 lutego 1841 r. w Latiano, niedaleko Brindisi. Pochodził z dobrze sytuowanej i kulturalnie zaangażowanej rodziny. Jego ojciec był lekarzem, a matka osobą głęboko religijną. Bartolo był chłopcem bystrym, ambitnym, ciekawym świata. Marzył o tym, by zostać prawnikiem i odegrać ważną rolę w społeczeństwie. W wieku 20 lat wyruszył na studia prawnicze do Neapolu. Miasto to w tamtych dekadach żyło fermentem idei, antyklerykalizmu i duchowych eksperymentów. Wykładowcy wygłaszali radykalne idee, a młodzi ludzie szukali w nich odpowiedzi na głębokie pytania o sens, wolność i władzę nad światem duchowym. Longo w to wszedł. Nauczyciele krytykowali Kościół, a antyklerykalne ruchy i idee liberalne były na porządku dziennym. Z czasem Bartolo stał się aktywnym uczestnikiem tego świata. Uczęszczał na seanse spirytystyczne, konsultował „media”, badał zjawiska okultystyczne. Źródła mówią nawet o jego „konsekracji” w środowisku satanistycznym i rzuceniu przez niego wyzwania wierze katolickiej. Na zewnątrz dalej był eleganckim studentem, błyskotliwym, potrafiącym krytykować i prowokować debatę. Jego dusza była jednak coraz bardziej rozdarta. Przeżywał lęki, stany depresyjne, miał poczucie pustki, dramatyczne myśli. W pewnym momencie jego stan psychiczny i duchowy stał się krytyczny. Myśli o śmierci zaczęły przenikać codzienność. I wtedy, wedle relacji, usłyszał w swoim wnętrzu głos: „Jeśli się nie nawrócisz, umrzesz”. Ten szept był początkiem ruchu, który skierował go z powrotem do światła.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Bartolo nie ogłosił od razu, że zrywa z przeszłością. To nie był moment patetycznej deklaracji, a raczej rozpaczliwe wołanie: „Pomóż mi”. I właśnie to jedno zdanie otworzyło drzwi do drogi, która zmieniła całe jego życie.
Z różańcem w dłoni
Reklama
Bartolo nie wrócił od razu do Kościoła. Potrzebował przewodnika. Takim człowiekiem okazał się o. Alberto Radente, dominikanin, kapłan doświadczony, mądry i cierpliwy. Spowiadał Longa, ale przede wszystkim go nie oceniał. Krok po kroku wprowadzając go w duchowość różańcową, pokazywał, że Maryja naprawdę potrafi wyciągnąć z największego zamętu. I to właśnie modlitwa różańcowa, którą Longo kiedyś wyśmiewał, stała się dla niego ratunkiem. Różaniec nosił zawsze przy sobie i odmawiał w każdej wolnej chwili. Z czasem nie potrafił już bez niego funkcjonować. To nie był „pobożny dodatek”, to była linia życia, dzięki której utrzymywał duchową równowagę. „Kto szerzy Różaniec, jest ocalony” – powtarzał później wielokrotnie. W tym czasie poznał hrabinę Mariannę de Fusco, wdowę, głęboko wierzącą kobietę, która oddała się pomocy biednym. Łączyły ich nie tylko przyjaźń, ale też wspólna misja. Razem postanowili zająć się najbardziej opuszczonym miejscem w okolicy – Pompejami. Tam Bartolo Longo zawierzył wszystko Maryi. Nie dla własnej satysfakcji, nie po to, by się zrehabilitować, ale by ratować tych, którzy, tak jak on kiedyś, byli bliscy duchowego bankructwa.
Od ruin do sanktuarium
Kiedy Bartolo Longo po raz pierwszy stanął na ziemi Pompei, zobaczył jedynie ruiny – nie tylko te archeologiczne, ale przede wszystkim duchowe. Bieda, przesądy, brak edukacji, brak nadziei. Wszystko to czyniło z tego miejsca pustynię. I właśnie tam Longo postanowił wybudować coś, co miało być znakiem zupełnie innego świata – sanktuarium Matki Bożej Różańcowej. Nie miał pieniędzy ani wpływów. Ale miał Różaniec i głębokie przekonanie, że Maryja chce być obecna właśnie tam, gdzie po ludzku nic nie ma. Najpierw zdobył obraz Matki Bożej. Obraz, który był zniszczony, pęknięty, porzucony. Potem, cegła po cegle, ruszyła budowa świątyni. Nie pomagali mu wpływowi sponsorzy. Pomagali mu zwykli ludzie, tacy, którzy wiedzieli, że zna życie od trudnej strony. Wierzyli mu, bo było widać, że robi to nie dla siebie, tylko dla innych. Pompeje powoli zaczęły się zmieniać. Do miasteczka przybywały tłumy. Ludzie wcale nie chcieli zwiedzać słynnych ruin, pragnęli spotkać się z Maryją i poczuć, że nawet najbardziej złamane życie można zacząć od nowa. A Longo nie zatrzymał się na budowie sanktuarium. Organizował szkoły, sierocińce, domy opieki. Chciał wiary pełnej konkretów.
Człowiek Maryi
Bartolo Longo nie był księdzem, nie był zakonnikiem, a jednak całe życie poświęcił służbie Ewangelii. Jako osoba świecka zrozumiał, że świętość nie jest zarezerwowana tylko dla duchownych. Działał z rozmachem, ale nie dla poklasku. Dla niego najważniejsze było, by miłość do Boga przekładała się na coś mierzalnego, jak: posiłek dla głodnego, książka dla analfabety, schronienie dla dziecka. Do końca życia był skromny. Mieszkał w niewielkim pokoju przy sanktuarium, nosił proste ubrania, codziennie klękał do modlitwy. Nazywano go „człowiekiem Maryi”, bo wszystko, co robił, robił z różańcem w dłoni. A jednak miał też swoich przeciwników. Zarzucano mu fanatyzm, oskarżano o manipulację. On sam mówił wtedy: „Jeśli słowa Maryi są prawdziwe, że kto rozpowszechnia mój Różaniec, zostanie zbawiony, nie opuszczę tej ziemi bez głoszenia Różańca”. Zmarł 5 października 1926 r. Zostawił po sobie nie tylko konkretne dzieła, ale też doświadczenie człowieka, który sam wiedział, co to znaczy się pogubić i próbować wrócić. W 1980 r. został beatyfikowany przez Jana Pawła II, a 19 października br. w Watykanie odbędzie się jego kanonizacja. Dla wielu ludzi na całym świecie jest już świętym, patronem tych, którzy szukają nadziei tam, gdzie jej nie widać.
Dlaczego warto go znać również dziś
W świat, który kocha historie o wielkich upadkach i spektakularnych sukcesach, Bartolo Longo wnosi coś znacznie ważniejszego – prawdę o tym, że największym zwycięstwem człowieka nie są kariera ani reputacja, ale jest nim powrót do Boga wtedy, gdy wszystko wydaje się przegrane. Jego życie przypomina, że nie ma drogi zbyt dalekiej dla łaski i że każda dusza, nawet najbardziej pogubiona, ma szansę na nowy początek. To także opowieść o sile prostych rzeczy: modlitwy, miłości bliźniego, odwagi w codzienności. Dla tych, którzy zmagają się z duchowym zmęczeniem, depresją, lękiem, Bartolo może być kimś więcej niż postacią z obrazka. Może być bratem, który zna ciemność i potrafi wskazać światło. I może właśnie dlatego Kościół, uznając jego świętość, pokazuje światu, że nawrócenie to nie legenda, ale rzeczywistość. Różaniec to nie relikt, a ratunek. A Maryja to nie symbol, lecz Matka, która naprawdę walczy o swoje dzieci. Nawet o te, które myślą, że są już stracone.
Błogosławiony Bartolo Longo zostanie kanonizowany podczas uroczystości, która rozpocznie się 19 października o godz. 10.30 na placu św. Piotra. Przewodniczyć jej będzie papież Leon XIV. Wraz z włoskim błogosławionym kanonizowani zostaną także: Ignazio Choukrallah Maloyan – ormiańskokatolicki biskup, Peter To Rot – nowogwinejski katechista, Vincenza Maria Poloni – włoska zakonnica, Maria del Monte Carmelo Rendiles Martínez – wenezuelska zakonnica, Maria Troncatti – włoska zakonnica, José Gregorio Hernández Cisneros – wenezuelski lekarz, tercjarz franciszkański.

 
              
              
              
              
                 
             
         
            
     
            
     
            
     
            
     
            
     
            
     
            
     
            
    